czwartek, 3 lipca 2014

Świadectwo - "Pamiętaj o szczegółach".

Spotkania.



Nieraz z różnych powodów skomplikowanym zadaniem jest opisać przeżycia w słowach. Tak jest również i tym razem. Chciałabym wspomnieć o niełatwych, ale ważnych spotkaniach, które miały miejsce jakiś czas temu. W tej notce napiszę o jednym. Kiedyś, jak będę pamiętać i również Duch św. pomoże mi ująć to w słowa to być może napiszę o drugim ze spotkań.

Spotkanie numer jeden: „Pamiętaj o szczegółach”: 


         Spróbuję nakreślić tło sytuacji: obiecane komuś bliskiemu odwiedziny w miejscu, którego raczej  nikt nie lubi. Tylko z pozoru nic nie znaczące sprawy zaczęły się już w drodze. Najpierw ogromna radość, że nie pada deszcz. Prosiłam o to, mimo trudnego czasu w życiu z taką nadzieją, jaką mogłam z siebie wykrzesać. Moja prośba została wysłuchana. 



         Okoliczność druga: okazało się, iż trochę za wcześnie wyszłam, więc potrzeba zwolnić tempo i najlepiej twórczo zagospodarować czas drogi. Dosłownie po chwili zastanowienia przyszła do mojej głowy myśl: „Pomódl się!” (Jakby cierpliwy i konsekwentny Anioł Stróż mnie puknął w ramię i do tego spokojnie zachęcał-nie umiem tego wyrazić; miałam wrażenie, że naprawdę Go widzę za mną). „Przypadki są tylko w gramatyce”- pomyślałam. Niedługo potem zaczęłam modlitwę. Najpierw do Anioła Stróża, potem do Ducha św. Na końcu( myślę, iż nie tylko, dlatego, że zbliżała się Godzina 15-ta-czyli Godzina Miłosierdzia Bożego)  mimo rozproszeń odmówiłam powoli Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Często w drodze, przed odwiedzinami tam:  prosiłam Anioła Stróża o wstawiennictwo w życiu osób, które tam są chore oraz w intencji ludzi, którzy w tym miejscu pracują. Dlaczego? Pomagało mi to, aby iść, choć z obawami to jednak na obiecane odwiedziny. Widziałam owoce tych modlitw. W spotykanych tam ludziach oraz we mnie: uspokajałam się.  Starałam się być obecna na tyle, ile potrafię. Nie tylko mówić, ale bardziej słuchać odwiedzaną  osobę. Ważną. Kogoś najbliższego. Wchodząc tam, nie mogłam się nadziwić dobrocią Boga. Przecież pozwolił mi nie zmoknąć. Dla mnie to szczególnie istotne, ponieważ ze względu na jedną z moich chorób (przewlekłą) nie mogę mieć nawet małego kataru. Dlaczego? Występują u mnie wówczas silne zaostrzenia w postaci ataków  duszności, jakie nie chcą szybko minąć. Dla zdrowego człowieka to niby nic. Dla mnie z tą chorobą to jest już coś groźnego-katar nawet ten najmniejszy. 

         Mijając korytarze do celu, przechodziłam też obok miejsca spokojnego, lecz zawsze dającego mi tam do myślenia. Jakie to miejsce? Otwarta kaplica, w której zaraz naprzeciwko wejścia na wielkiej ścianie znajduje się obraz z Jezusem Miłosiernym oraz przesłaniem: Jezu ufam Tobie. Tamtego dnia niestety nie byłam z Nim, czyli z Panem Jezusem w sercu. Przechodząc koło kaplicy zaczęłam cicho płakać. Tak, naprawdę zatęskniłam za Jego obecnością w moim sercu. Jakiś czas wcześniej (innego dnia) kontaktowałam się przez telefon z księdzem spowiednikiem-kierownikiem duchowym. Chciałam się dowiedzieć: czy za ten pewien czas będzie. Okazało się, iż ksiądz potrzebuje być dłużej na wyjeździe niż wcześniej planował. Fakt, dlaczego to jest istotne wyjaśnię dalej.

         Idąc innym, długim, długim korytarzem tego miejsca, choć kaplica była już daleko za mną, to łzy tęsknoty za Jezusem nie ustąpiły. Wiedziałam: że potrzebuję szybko uspokoić się, bo to nie pomogłoby odwiedzanej osobie, lecz przeciwnie. Dotarłam pod drzwi: przedstawiłam się kim jestem, poprosiłam o to, abym mogła wejść. Najbliższa osoba już czekała na mnie. Ucieszyłam się jak tylko ją zobaczyłam. 

         Zostałam zaproszona do stołówki tamtego miejsca. Podziękowałam. Wybrane zostały krzesła, aby usiąść. 
         Dosłownie dwie minuty później zastanawiałam się czy dobrze widzę-aż przecierając oczy. Miałam wrażenie jakbym widziała jakoś za mgłą. Jednak widziałam bardzo dobrze. Do najbliższej osoby podszedł kapelan szpitalny. Miał ze sobą Pana Jezusa oraz stułę na ramieniu w kolorze mocno fioletowym. Zapytał spokojnie tej dla mnie osoby najbliższej czy przystąpi do Komunii św. 


           W moim sercu pojawiło się coś niepojętego: jeszcze większa tęsknota za łaską Bożego Miłosierdzia, żal (Myśl: „Nie chcę dalej ranić, choć wiem, że jestem bardzo słabym człowiekiem”). Z drugiej strony ten kolejny znak tamtego dnia potraktowałam jako przypomnienie. Pamiętaj o właściwym przygotowaniu do sakramentu pokuty i pojednania, do którego jutro pójdziesz. 

         Jakiś czas później moje odwiedziny w tym miejscu  dobiegły końca. Byłam tam wtedy długo, co myślę,  ucieszyło bliską osobę, ale i mnie również. To nie był koniec prezentów od Pana Boga dla mnie. Małego, roztrzepanego i niezorganizowanego człowieka. W drodze powrotnej padał intensywny deszcz. Miałam jednak ze sobą parasol. Dobrze, że go zabrałam.  

           Dotarłam  do siebie, do pokoju, gdzie tymczasowo mieszkałam. Usiadłam. Próbowałam złożyć w całość opisane wcześniej wydarzenia (to nie jest nic zmyślonego, to prawdziwa rzeczywistość, która miała miejsce. Opowiadań pisać nie umiem). 

          Kilka minut potem… dzwoni telefon. Miałam robić co innego po powrocie, ale zdecydowałam szybko odebrać telefon. Wybiegłam z pokoju na wielki korytarz. Zanim odebrałam to widziałam już kto dzwoni. Był to telefon od księdza spowiednika. Po powiedzeniu: „Szczęść Boże!”-  słuchałam. Dostałam kolejny znak dla mnie. Nie wiem jak i dlaczego, ale okazało się, iż ksiądz jednak mógł wrócić szybciej z wyjazdu o jeden dzień. Tak też zrobił. Zadzwonił, aby mnie zapytać czy w takim razie przyjdę do sakramentu pokuty tego dnia czy może jednak tak jak było planowane-dopiero następnego. Ja poprosiłam  o odpowiedź na pytanie: „Która jest teraz godzina?”. Wiedziałam, że nie podjęłam wcześniej w dzień zmagania,  jakim jest rachunek sumienia. Wszystko działo się tak szybko. Chwilę potem podjęłam decyzję-powiedziałam: „Przyjdę dzisiaj”.

         Ustalone, że będę. Usiadłam, więc przy biurku. Pomodliłam się jak potrafiłam, prosząc Ducha św. o pomoc: w rachunku sumienia oraz dotarciu (mimo deszczu) na miejsce, gdzie miałam przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania. Stres był. Wiedziałam jednak i czułam całą sobą, że naprawdę potrzebuję na nowo doświadczenia wymagającej, ale pięknej Miłości od Boga. Bez Niego nie dam rady. Nawet z tym, co z pozoru błahe. Poczułam swój ciężar bezsilności. 

         Zaczęło się od rozmowy: na tematy codzienności dla mnie, ale w danej sytuacji nie mniej trudne niż przystąpienie potem do sakramentu pokuty i pojednania.

         Duch św. nadal  mocno pomagał: doświadczyłam tego zarówno podczas wyznawania grzechów, jak i podczas nauki, którą Bóg skierował do mnie za pośrednictwem Jego Sługi-Kapłana.

          Coś w moim sercu jeszcze bardziej pękło. Mimo swoich słabości, grzechów, zaniedbań poczułam silne działanie łaski Bożej (wzruszenie, pokój, radość, nadzieję, to, że naprawdę jestem kimś ważnym dla Jezusa; Kimś, za kogo On także umarł na Krzyżu. To jednak nie był koniec, bo Chrystus pokonał śmierć: grzech, beznadzieję-Zmartwychwstał po trzech dniach).

         Co działo się dalej? Radość Przebaczenia-w życiu, jeszcze, piękniej. Z powodu, iż rozmowa, a potem sakrament pokuty i pojednania zajęły więcej czasu niż to było planowane: spóźniłam się mocno na Eucharystię. Dotarłam tam w tym momencie w jakim Jezus wiedział, że mam dotrzeć. Były w momencie, gdy po cichu wchodziłam do kapicy, gdzie była odprawiana Msza św. odczytywane takie słowa (fragment Ewangelii): „Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą”. (cała Ewangelia, z której tutaj podzieliłam się fragmentem: J 17,1-11 a).


         Chwilę wcześniej Bóg na nowo poprzez łaskę Miłosierdzia przywrócił mi godność Dziecka Bożego. Te Słowa były potwierdzeniem działania Trójcy świętej: Boga Ojca, Syna Bożego (Jezusa Chrystusa) oraz Ducha św. Jeden Bóg w Trzech Osobach-potęga Miłości i Zjednoczenia. Dar Łaski, Obecności, Nadziei, Pomocy na niełatwe, ale ludzkie ścieżki. Pomocy nie byle jakiej, lecz Najwyższej Jakości: od Trójcy św., Maryi, świętych, błogosławionych oraz Anioła Stróża. Wsparcie od silnej grupy, która współpracuje ze sobą. Jednak nic na siłę: Oni pragną  cichego zaproszenia ich do mojego życia.

         To wszystko, takie, niepojęte rozumem, lecz działo się naprawdę. Słowa kazania także dały pozytywnie do myślenia. Z radością, nadzieją, wdzięcznością nie mogłam się doczekać przyjęcia (po pewnej nieobecności) Jezusa do mojego ludzkiego serca. Kolejny Dar? Eucharystia pod dwiema postaciami: Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej. Wróciłam do ławki. Modlitwa sercem: uwielbienie, wzruszenie, prośba o dalszą pomoc, bo sama z siebie jestem bardzo słabym człowiekiem. Po zakończonej Eucharystii długo pragnęłam zostać jeszcze na modlitwie w kaplicy: nadal uwielbiać za to wszystko, czego tamtego dnia mogłam doświadczyć (za trudne, ale i piękne elementy dnia).

         Sama nie spodziewałam się spisać tego świadectwa tak dokładnie. Myślę, iż to jest potwierdzenie tego, jak ważne to było dla mnie doświadczenie w moim życiu.

          Napisałam nie na pokaz, lecz na większą chwałę Bożą.


            Elementy niepozorne tworzą codzienność, która składa się z małych, lecz istotnych szczegółów. Dlatego tytuł: „Pamiętaj o szczegółach”.


Chwała Panu!

Jeśli dam radę, to z pomocą Ducha św. spróbuję opisać piękno jeszcze innego spotkania z Jezusem.

Zakończę notkę-świadectwo słowami: być może ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze są moderowane. Administrator strony decyduje, które z nich zostaną opublikowane.